środa, 20 lipca 2011

Na weselnej karuzeli...

Że ślubować będziemy - to wiecie...a jak nie wiecie, to wklikuję właśnie między wierszami, że będziemy...
Że suwaki obiecałam, że gołąbki, obrączki i różowe serduszka na blogasku - to też miejsce miało...choć było żartem raczej lotów nie najwyższych...
Że ślub nasz za mniej niż dwa m-ce - to trzęsącą ręką wpisuje, bo kiedy to minęło nikt nie wie, a ja już w zupełności...
I jak dziś pamiętam, jak wybierałam pierścionek, a potem Kocura z tym pierścionkiem...a teraz to już i orkiestra zamówiona i wódka kupiona i sukienka się szyje, więc śmiechów nie ma i poważną minę przyjmuję, jak się zwykło w takiej sytuacji czynić...lecz obiecać nie mogę, że ta powaga w krew mi wejdzie... Obawę nawet lekką posiadam, że poważna to ja będę co najwyżej do następnego ranka, kiedy to wybudzę się ze wspomnieniem schizofrenicznego snu, w którym to Kocur goni mnie z bukietem świeżo zerwanych chwastów po starym domu mojej babci w bladoróżowym garniturze z tamtej epoki... lub do następnej naszej wizyty w poradni...
Bo nauki przedmałżeńskie i wizyty w poradni to taka zabawna konieczność do odhaczenia zanim dopuszczą nas do ślubowania. Papierek z nauk udało nam się zdobyć już w marcu po 12 godzinach spędzonych z księdzem, małżeństwem i psychologiem. Odpowiadaliśmy na pytania, wypełnialiśmy ankiety, oglądaliśmy jajeczka i plemniki, uczyliśmy się badać śluz, chodziliśmy za rękę wokół sali, rozwiązywaliśmy sznurki, czytaliśmy artykuły, dyskutowaliśmy o wspólnym mieszkaniu, miłości, zdradzie, rozpadzie małżeństwa...i muszę przyznać, że tylko dwa razy udławiłam się ciastkiem i naplułam sobie do torebki, nie mogąc wytrzymać ze śmiechu:))
Nieco gorzej idzie nam z wizytami w poradni - w bólach zdobyliśmy jedną pieczątkę. Spotkanie trwało około 25 minut, sztywny pan w garniaku posadził nas naprzeciwko siebie i szalenie poważnym tonem rozpoczął swój wykład o budowaniu więzi. Ponieważ Kocur zabronił Kat wygłaszać swoje zdanie o celowości tego typu spotkań (wszak Kat nie dorwała Kocura na ulicy dwa dni temu, żeby ktoś ja uczył budować więź), posłuszna jak nigdy milczała jak grób...jednak kiedy Pan zadał pytanie:
"I co jeszcze zbliża nas do siebie??Seks nas zbliża do siebie, prawda??" - i w tym miejscu spojrzał wymownie w stronę nieco znudzonej mnie, poczułam się wywołana do odpowiedzi i jedyną sensowną odpowiedzią wydało się mi przytaknięcie...
"No tak, nas seks zbliża do siebie..."- wypowiedziane z pełnym przekonaniem o słuszności tego stwierdzenia...
I nagle...przerażony Kocur zamarł, zakłopotany Pan kręcąc nerwowo głową szybko sprostował :"Ale seks dopiero po ślubie nas do siebie zbliża, przed ślubem to nie! zupełnie nie!...", a Kat, do której dotarł sens tych słów wypowiedzianych w katolickiej poradni, wybuchnęła niepohamowanym śmiechem:)
Kiedy padło pytanie o uczestnictwo w organizacjach katolickich, postanowiłam iść za radą Kocura i milczeć...przemilczałam więc moją wizytę na spotkaniu Dzieci Maryi w 4 klasie podstawówki...no trudno, taki as w rękawie przepadł, ehh...
Finalnie - pieczątkę zdobyliśmy, jednak na zakończenie Pan kilka razy powtarzał, że życzy nam PO-WO-DZE-NIA...i wymownie spoglądał na Kocura:))
Kocur obawia się troszkę drugiej wizyty, na której to planować będziemy swoją rodzinę - metodami naturalnymi oczywiście:)
"I ja Cię Kotek proszę, kilkanaście minut spróbuj być poważna i się nie śmiej, ja Cię proszę, bo to taki wstyd ...oni nam tego nie podbija, ty zobaczysz..." - ehh, ten mój Kocur:)

Odwiedziliśmy też księdza, u którego okazało się, że zapisku z mojego chrztu nie ma w księdze parafialnej, w związku z powyższym istnieje mała przeszkoda formalna na tej naszej drodze do ołtarza:) Kocur stwierdził, że od biedy może poślubić jedną z moich sióstr, byle tylko miała ten cholerny chrzest..."i ja już wiem Kotek czemu Ty jesteś takie zło wcielone - brak chrztu wiele tu wyjaśnia :) ",,,
Po 20 minutach, w czasie których ja zadzwoniłam do mamy, mama zadzwoniła do mnie, ksiądz 4ty raz przeglądał księgę naradzając się z drugim co należy zrobić, kiedy jedynym dowodem na chrzest są kartki z życzeniami od chrzestnych, nota bene nieco już wypłowiałe - zapisek odnalazł się w księdze parafii sąsiedniej. Uruchomiło to biurokratyczną machinę  - bo jeden musiał coś wypisać, drugi musiał w tym czasie wyjść, potem potwierdzić, coś spisać, ale nie mogli sobie tego przekazać bezpośrednio, pomimo tego, że mieszkają na wspólnej plebanii...a i stali obok siebie:)
Z tego całego zamieszania Kocur prawie zapomniał wręczyć księdzu kopertę z kasą na zapowiedzi i już prawie mieliśmy przechlapane LOL:)

Poza tym okazało się, że nie ma w hurtowni koronki na moją sukienkę i mogę zdecydować się na srebrną lub capuccino, zupełnie też nie idzie nam zapraszanie gości, a po trzeciej kawie i ciastku u rodziny nawet ja marzę tylko o kotlecie...Nie mamy też obrączek, bo nijak nie możemy trafić w takie, żebyśmy zamarli z zachwytu oboje...czy to przystoi mieć dwie różne obrączki do pary:)??

Ogólnie stąpamy zgodnie powoli do przodu, ale pod górkę ciągle i ciągle...(Mama Kocura twierdzi, że lepiej teraz pod górkę niźli potem... ). Wybieramy, przymierzamy, zamawiamy, płacimy, kupujemy, oglądamy...i pomimo tego, że mamy po dziurki w nosie tematu pierwszego tańca, koloru serwetek, menu, zabaw weselnych, prezentów dla rodziców, księdza i dekoracji -  staramy się cieszyć tymi chwilami - wszak nie powtórzą się już nigdy:)

4 komentarze:

  1. No nie, na kursie przedmałżeńskim seksem po oczach chlastać to trzeba mieć wyobraźnię ;) Co świętszy instruktor mógłby Was wywalić jako beznadziejnych bezbożników :)
    Ale kochana, naturalnego planowania warto posłuchać. Czasami się przydaje. Ja też na tych zajęciach dławiłam śmiech a potem sama szukałam informacji na ten temat. Życie różne nam figle płata....
    Poza wszystkim współczuję tego ślubnego szaleństwa. Swoje przygotowania wspominam, jakby to było dwa wcielenia temu. Nierealny czas. Dobrze, że potraficie się tym cieszyć :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja zazdroszczę...i chciałabym przezyć tę gorączkę. Mam nadzieję, że mnie to czeka...
    Kochana, fajnie opisujesz słodkie przygotowania :)))
    Życie plata figle, oj plata...jak pisze Twiggy, ale zyczę Ci wszystkiego najlepszego, tzn.WAM:)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że gorączka weselna w pełni :) Trzymam kciuki, aby wszystko szło jak po maśle! Dobre było z tym seksem w katolickiej poradni :D zakochana-w-dziewczynie.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzień dobry. Jestem obecna,czytająca.. trafiłam, jak po sznurku. Czytam i przypominam sobie,jak My rok temu stawaliśmy przed ołtarzem i jak ksiądz powiedział do mojego męża(już po przysiędze): "No i po krzyku" hahaha... Buziole i zapewniam, że czytam..

    OdpowiedzUsuń